sobota, 6 maja 2017

17 "Zima koloru turkusu"


Oczywiście byłam świadoma, że alkohol nie jest rozwiązaniem, ale woda zasadniczo też nim nie była.

Za każdym razem, kiedy po przeczytaniu "Lata koloru wiśni" próbowałam zabrać się za jakąś inną książkę, odkładałam ją maksymalnie po stu stronach. Nie mogłam się wciągnąć, bo cały czas myślałam o zakończeniu pierwszego tomu i nic, absolutnie nic, nie potrafiło przekierować moich myśli na inny tor niż Elyas i Emely. W zasadnie nie wiem dlaczego tak się stało, ale w każdym męskim bohaterze próbowałam doszukiwać się przynajmniej malutkiej części pana Schwarza, a w każdej bohaterce tego humoru i ciętego języka jakim została obdarzona moja ulubiona studentka literaturoznawstwa. I kiedy teraz tak o tym myślę, to to wszystko przypomina mi jakieś głębokie zauroczenie. Tak, Carina Bartsch z całą pewnością oczarowała mnie tą historią, na czym niestety ucierpiała moja kwietniowa kariera czytelnicza, no ale cóż, mówi się trudno. Nie wiem jednak jak wyjaśnić to, że tak długo zwlekałam z sięgnięciem po "Zimę koloru turkusu", bo teraz kiedy jestem już po jej lekturze, moje zachwyty w dalszym ciągu nie ustąpiły. I wiecie, naprawdę mam nadzieję, że uda mi się Was przekonać do tej historii, bo jest po prostu cudowna.  

Jesteś facetem. Przyszedłeś na świat niespełna rozumu.

UWAGA, ZAWIERA SPOILER CO DO PIERWSZEJ CZĘŚCI, POMIŃ TEN FRAGMENT LUB CZYTAJ NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ. 

Zakończenie pierwszej części początkowo wydawało mi się niemalże oczywiste. Wszystko zmieniło się jednak w momencie, kiedy odłożyłam "Lato koloru wiśni" na półkę mojej biblioteczki. Wycieczka pod namiot nie okazała się bowiem początkiem love story między głównymi bohaterami, a raczej końcem znajomości pomiędzy nimi. Co gorsza, wraz z brakiem wiadomości od Elyasa, przestały się również pojawiać maile od Luki - internetowego przyjaciela, którego Emely poznała kilka miesięcy wcześniej. Dni mijały, a dziewczyna nie mogła poradzić sobie z pustką, jaką odczuwała po utracie Schwartza i postanowiła działać. Mimo początkowych niechęci udała się na imprezę z okazji Halloween, na której miał pojawić się Elyas. Przez cały wieczór próbowała zacząć rozmowę, ale udało się to jej dopiero w momencie wejścia w stan upojenia. Ten wieczór zapoczątkował nowych rozdział w ich wspólnej historii, a przynajmniej tak się mogło wydawać, bo jak się później okazuje, Elyas nie jest tym za kogo się podawał. Czy Emely mu wybaczy ? A może odpuści i rozpocznie nowy rozdział w życiu ? Jeśli chcecie się tego dowiedzieć, koniecznie musicie sięgnąć po "Zimę koloru turkusu". Koniecznie ! :) 


-Emely, tylko nie wymiotuj w mustangu, dobrze? - Nie martw się, połknę.


Wiecie, naprawdę miałam problem z napisaniem tej recenzji. Moje słowa wydawały mi się takie niedopracowane i chaotyczne, ciągle mi czegoś brakowało, a przecież chciałam przekonać moich czytelników, do tego, aby w końcu sięgnęli po książki Cariny Bartsch. Później stwierdziłam jednak, że chyba nie jestem w stanie napisać czegoś lepszego, bo ta opowieść jakoś tak dziwnie na mnie wpłynęła. Historia na dobrą sprawę mieści się we wszystkich kategoriach typowych romansów, ale na swój sposób jest taka niecodzienna i wyjątkowa. I ja z mojej strony serdecznie ją Wam polecam :) 

Moja ocena 9/10 





poniedziałek, 10 kwietnia 2017

16 "Lato koloru wiśni" Carina Bartsch

-Wiesz co? Gdyby w słowniku były obrazki, obok słowa "dupek" znajdowałoby się twoje zdjęcie. -Wow- zaśmiał się- Można by pomyśleć, że mnie nie cierpisz. -Mogę tylko zasugerować, byś zaufał swojej intuicji.



Ostatnio trochę się pochorowałam. I wiecie ? Bycie przeziębioną, ma tylko jedną pozytywną stronę. Ogrom wolnego czasu, który można spożytkować na najróżniejsze czynności. Ja akurat postanowiłam, że leżenie w łóżku i dorzucanie do piętrzącej się już kupki kolejnej chusteczki, umilę sobie czytaniem. Bo co innego mogłoby mi poprawić humor lepiej niż dobra książka ? No dobra, może jakaś dobra czekolada, ale ciii... :) 
Przejrzałam więc moją biblioteczkę i zorientowałam się, że jeszcze nie tknęłam "Lata koloru wiśni". Dużo dobrego słyszałam o tej historii, ale przyznam się szczerze, że jakoś szczególnie mnie do niej nie ciągnęło. No dobra, nie ciągnęło mnie do niej do momentu, aż nie przeczytałam pierwszej strony, bo poźniej już przepadłam i skończyłam tego spaślaka w niecałe dwa dni :D I wiecie ? Mam nadzieję, że przekonam Was do tej książki, bo naprawdę ma ona w sobie to "coś". 

Czasem uświadamiamy sobie różne rzeczy dopiero, kiedy o nich opowiemy. Jeśli zachowujemy je dla siebie, możemy je upiększać, zniekształcać, a nawet wypierać. Wypowiedziane – stają wyraźnie przed oczami. Zaśmiej się komuś w twarz albo wykrzycz coś, czego ten nie chce sobie uświadomić.

Carina Bartsch główną bohaterką swojej książki uczyniła dwudziestotrzyletnią Emely - studentkę literaturoznawstwa mieszkającą w Berlinie. Fabuła rozpoczyna się w momencie, kiedy do stolicy Niemiec przeprowadza się jej najlepsza przyjaciółka Alex. Mimo, że Emely strasznie cieszy się, że będzie w końcu miała jedną z najbliższych osób niemalże na wyciągnięcie ręki, pojawia problem. Bardzo poważny problem. Otóż, panienka Schwartz postanowiła zamieszkać w mieszkaniu swojego brata, którego Emely nienawidziła z całego serca, a teraz miała widywać przy każdej nadarzającej się okazji. Nienawiść ta zrodziła się dokładnie siedem lat temu, kiedy zarówno Elyas jak i główna bohaterka chodzili jeszcze do szkoły. A o co dokładnie im poszło ? O tym musicie się oczywiście przekonać sami, ale ostrzegam, jeśli spodziewacie się kolejnego romansidła, gdzie po przebrnięciu przez 100 stron nienawiść zmieni się w wszechogarniającą miłość, to powiem tylko jedno, strasznie się przeliczycie. 
- (…) Dlaczego nie odpuścisz? Przeciągnął dłonią po włosach i wykonał kilka rybich ruchów ustami.- Nie wiem – zająknął się i obejrzał za siebie. – Może kręcą mnie trudne przypadki.
Mimo, że temat książki nie jest szczególnie oryginalny, język i styl pisania autorki wynagradza nam to w 100 procentach. Naprawdę, dawno nie czytałam tak przezabawnej książki. Dialogi między głównymi bohaterami to był moim zdaniem istny majstersztyk. Tak samo jak oczywiście ich kreacja. Zarówno postać Emely jak i Elyasa wydawały mi się bardzo realistyczne. Do tego dochodzi również Alex, istna wariatka, która mimo że czasami irytowała swoją naiwnością i dziecinnością, nadawała historii świeżego charakteru. Bym i zapomniała ! Jeśli chodzi o zakończenie, to nie myślcie, że jest ono takie oczywiste. Mimo, że od połowy byłam już pewna jak zakończy się "Lato koloru wiśni", to po przeczytaniu ostatniej strony byłam w totalnym szoku. 
Jeśli więc macie już dość typowych romansideł, gdzie główni bohaterowie wyznają sobie uczucia i przeżywają miłosne uniesienia już na początku książki, to serdecznie polecam Wam "Lato koloru wiśni". 

Moja ocena 9/10

Myślę, że miłość jest zdecydowanie zbyt często sprowadzana tylko do relacji dwojga ludzi, pomiędzy którym powstaje więź seksualna. Uczucia, które żywimy do rodziny, przyjaciół, to przecież nic innego niż miłość. Z tą tylko różnicą, że nie chcemy z nimi sypiać – przynajmniej w normalnych wypadkach.

- Emely, musisz mi pilnie w czymś pomóc. Nie wiedząc, czego ode mnie chce, odpowiedziałam: - Ręka w górę, ręka w dół, dasz radę bez mojej pomocy.
- A co to jest miłość w ogóle? - Kaprys natury, defekt genetyczny – nazwij to, jak chcesz. Faktem jest, że miłość istnieje tylko po to, by dwoje ludzi po prokreacji zostało razem tak długo, aż potomek osiągnie pełnoletność. 

piątek, 7 kwietnia 2017

15 "Hopeless"

Niesamowite co może zrobić Twojemu sercu brzmienie głosu, za którym tak się tęskniło.



Ostatnio, kiedy sprzątałam i układałam książki w mojej biblioteczce, natrafiłam na pozycję, dzięki której moja historia z czytaniem zaczęła się tak na poważnie. Z "Hopeless" jak i z samą twórczością Colleen Hoover zetknęłam się po raz pierwszy jakieś trzy, może cztery lata temu i po prostu się zakochałam. Autorka oczarowała mnie swoim stylem pisania, niesamowitą wyobraźnią i sposobem z jakim potrafiła przekazać czytelnikowi wszelkie emocje, jakie w danym momencie odczuwała wykreowana przez nią postać. I gdy po raz kolejny otworzyłam tę książkę i zaczęłam śledzić wzrokiem pozaznaczone cytaty, postanowiłam, że chyba nadszedł w końcu czas, by przypomnieć sobie tą wspaniałą historię. Dlatego też dzisiaj przychodzę do Was z jej recenzją. I szczerze ? Mam nadzieję, że pokochacie tą opowieść równie mocno. 

Do tej pory nie wierzyłam, że będę w stanie dzielić serce z jakimkolwiek mężczyzną, a co dopiero że oddam mu je w całości.
Życie Sky zmienia się nieodwracalnie w momencie, kiedy poznaje Dean Holdera. Chłopak jest tym, który ją intryguje i wywołuje w niej emocje, jakich dotychczas nie udało jej się doświadczyć. Oznacza jednak kłopoty, a tego Sky za wszelką cenę próbuje uniknąć. Trzyma go na dystans, bo ma złą reputację, ale przecież nie wszystkie plotki są prawdziwe. I kiedy dziewczyna się w końcu o tym przekonuje, wszystko uderza w nią niczym potężna fala. Bo Dean ma związek z jej przeszłością. Z przeszłością, o której Sky nawet nie miała pojęcia...
Nie możesz się wściekać z powodu prawdziwego zakończenia. To na sztuczne happy endy powinnaś się wkurzać.

Kiedy po raz pierwszy poznajemy postać Sky, może nam się wydawać, że jest ona troszkę dziwna. Niby z pozoru wydaje się być zwykłą przedstawicielką współczesnego pokolenia nastolatków, ale w miarę zagłębiania się w historię, czytelnik zdaje sobie sprawę, że jest w niej coś znacznie więcej. Tak samo jest również z Deanem. Choć przyznam się, że w jego osobie zakochałam się niemalże od pierwszego poznania. Intrygowało mnie jego usposobienie i tajemniczość. I podobało mi się, że nie został wykreowany na takiego typowego złego chłopca, jakich pełno spotykałam w innych książkach tego typu. Był zupełnie inny niż otaczająca go reszta i chyba dlatego aż tak bardzo go uwielbiam. 
Jeśli jeszcze nie czytaliście tej książki, to naprawdę Was do tego zachęcam ! :) Hoover naprawdę odwaliła kawał dobrej roboty i ja osobiście po raz kolejny jestem pod wrażeniem. Naprawdę nie wiem jak ta kobieta to robi, ale potrafi wycisnąć ze mnie hektolitry łez. I chyba nikogo nie zdziwi to, że historię o Sky i Deanie ocenię na 10/10.

Doskonale to wiem, dzielimy przecież ten sam ból. Tak się właśnie dzieje, gdy ludzie stają się jednością: od tej pory dzielą się nie tylko miłością. Wspólny jest także ich ból, smutek, rozpacz.