piątek, 27 stycznia 2017

08 "Chłopak który stracił głowę"



Przed sięgnięciem po "Chłopaka który stracił głowę", nie czytałam tak naprawdę żadnych recenzji. Zachęcił mnie raczej opis, ciekawa okładka i ciągle pojawiające się posty na Facebooku promujące tę właśnie opowieść. Po przeczytaniu zapowiedzi, stwierdziłam, że autor wymyślił coś nowego, a przynajmniej ja nie spotkałam się dotychczas z czymś podobnym. Mieliśmy poznać 16-letniego Travisa, który cierpiał na nieuleczalnego raka. Choroba wyniszczała jego organizm, aż w końcu ciało przestawało nadawać się do jakiegokolwiek użytku. Kiedy chłopak już w pewnej mierze pogodził się z nadchodzącym odejściem, pojawiła się szansa. Został zaproszony do udziału w eksperymencie, który mógł zmienić jej los. Nie widząc innego wyjścia, bohater decyduje się na poważny zabieg. Budzi się pięć lat później. Nic nie jest jednak tak jak powinno. Najlepszy przyjaciel i dziewczyna są już dorośli. Rodzice skrywają przed nim poważny sekret, a on sam musi ponownie zmierzyć się z licealnym koszmarem, tym jednak razem bez wsparcia ukochanych bliskich. 

Wierzcie mi: życie może się zmienić z fajnego i udanego w jakieś gotyckie smuty szybciej, niż będziecie w stanie powiedzieć: "Ostra białaczka limfoblastyczna."

Wyobraźcie sobie, że pewnego dnia budzicie się jak ze zwykłej drzemki. Nic nie jest jednak tak, jak zapamiętaliście. Najbliżsi się postarzeli, zalewają się łzami na wasz widok. Ponadto wasze ciało, do którego zdążyliście się już przyzwyczaić przez tych kilkanaście lat, zostało wymienione na nowe. Najprawdopodobniej lepsze, a co najważniejsze, zdrowe.Media na całym świecie aż huczą na wasz temat. Dlaczego ? W końcu nie codziennie przechodzi się zabieg przeszczepienia głowy do innego tułowia. Jesteście jedną z dwóch osób, które: "(...) kopnęła śmierć w tyłek, jakby była burym kundlem. " 
Mówi się, że kiedy ktoś umiera, wraz z nim umiera jakaś cząstka nas wszystkich. I pewnie dlatego to musi tak boleć. Przez całe życie tracimy różne części siebie, aż w końcu nie mamy już nic do stracenia.

Whaley w swojej książce stworzył nowy etap życia Travisa. Przedstawił go jako osobę, która nie może pogodzić się z utraconą przeszłością i za wszelką cenę próbującą ją odzyskać. Jednak od jego ostatniego spotkania z bliskimi minęło już dobrych pięć lat. Wszystko tak naprawdę uległo zmianie. Rodzice skrywają przed nim poważny sekret, najlepszy przyjaciel dziwnie się zachowuje, a ukochana dziewczyna.,, Ma narzeczonego i bez wątpienia nie jest nim główny bohater.
 Nie możemy marnować całego życia na obsesyjne myślenie, o tym, jak to było przedtem. bo to zdecydowanie nie pomaga.

Książka na pewno nie jest historią miłosną, tak jak obiecuje inny świetny pisarz - John Green, którego recenzja została umieszczona na okładce. Opowieść jednak mimo wszystko mi się spodobała. Nie jest może jakaś głęboka, zaskakująca, czy trzymająca w napięciu, ale autor wykreował naprawdę świetnych bohaterów/ Wprost zakochałam się w Hattonie, najlepszym przyjacielu Travisa z nowego życia. "Może i był żydem, ale jego prawdziwą religią były dziewczyny."  
"Chłopak który stracił głowę" idealnie nadaje się na wolny wieczór, możemy się trochę pośmiać, czasem też wywrócić oczami na dziecinne zachowanie Travisa.


 Moja ocena 6/10 

niedziela, 22 stycznia 2017

07 "Prawo Mojżesza"

Jeśli nie kochasz, nikt nie zostaje zraniony. Łatwo odejść. Łatwo pogodzić się ze stratą. Łatwo dać sobie spokój.


W ostatnim czasie było bardzo głośno o tej książce. Przeczytałam sporo recenzji na jej temat, aż w końcu powiedziałam sobie: "STOP ! Natalka, musisz nadrobić czytelnicze zaległości". Kilka dni póżniej "Prawo Mojżesza" dostało się w moje ręce i rozpoczęłam przygodę z twórczościom pani Harmon.  Początkowo myślałam, że pochlebne opinie są przesadzone, jadnak już po przeczytaniu prologu wiedziałam, że autorka nieźle poharata moje wnętrze i przez długi czas nie będę mogła się pozbierać. I mimo, że książkę skończyłam już w grudniu, to w dalszym ciągu nie jestem w stanie znaleźć słów, które oddadzą to co czułam, kiedy zagłębiałam się w historię Georgii i Mojżesza. Ta opowieść była po prostu fenomenalna ! ( Chociaż w sumie dalej nie jestem pewna, czy to słowo w pełni oddaje jej cudowność ) 

A po jego odejściu ? Wcale nie było lepiej, tylko gorzej. Każdy kolejny dzień był coraz trudniejszy. Żal był tak samo intensywny, smutek tak samo przenikliwy, a perspektywa tych wszystkich dni bez niego równie trudna do zniesienia.

On był wycofany i chłodny. Do wszystkiego podchodził z rezerwą i miał tajemnice, którymi z nikim nie chciał się dzielić. Ją zaś można opisać jako typowego uparciucha, który zawsze musi postawić na swoim, niezależnie od konsekwencji. I kiedy Mojżesz pojawił się w jej okolicy, kiedy podjął prace na farmie jej rodziców, postanowiła, że przebije się przez jego mury i jakoś do niego dotrze. 
I nie chce pisać już tutaj nic więcej. Nie chcę spoilerować. Nie chce ujawniać choćby najmniejszego rąbka tajemnicy, bo uważam, że każdy czytelnik zasługuje na to, żeby przeżyć tę przygodę sam. Mam nadzieję, że uda wam się zagłębić w tej opowieści i podbije ona wasze serca. Sprawi, że coś poczujecie, momentami może zapłaczecie. Ale to przecież dzięki emocjom kochamy czytać, prawda ? 

- Będziemy po prostu uciekać, Mojżeszu. Jak ty to mówiłeś? Tu, tam, na drugi koniec świata? Nie uciekniemy od siebie samych, więc będziemy razem, dopóki każdy z nas nie odnajdzie siebie, dobrze? Dopóki nie wymyślimy, jak się z tym uporać.

 Nie mogłam się oderwać od lektury, ale mimo wszystko próbowałam jak najbardziej odciągnąć w czasie jej zakończenie. Przeczytanie ostatniej linijki oznaczało bowiem koniec przygody. Koniec ze wcielaniem się w wykreowany przez autorkę świat i co najgorsze, koniec z bohaterami, do których zdążyłam się już przywiązać. Nic jednak niestety nie trwa wiecznie i w końcu musiałam odłożyć "Prawo Mojżesza" na półkę biblioteczki. Aczkolwiek, wydaje mi się że często będę wracała do tej historii, choćby po to, żeby prześledzić wzrokiem ulubione cytaty. W planach mam już kolejne książki tej autorki, czyli "Pieśń Dawida" oraz "Making Faces" i mam nadzieję, że spodobają mi się równe mocno jak ta opowiadająca o losach Mojżesza i Georgii, którą oceniam oczywiście na 10. 

Podeszłam do niego, ujęłam jego twarz w dłonie i mocno go pocałowałam. To był przypuszczalnie najgorszy pocałunek świata w historii wściekłych pocałunków

piątek, 20 stycznia 2017

06 "Tego lata stałam się piękna" + wymiana książek



Pierwsza miłość, sercowe rozterki. Jedna dziewczyna – dwóch zakochanych w niej braci.

Belly liczy czas w porach roku. Wszystko, co niezwykłe i magiczne, przytrafia się jej między czerwcem a sierpniem. Zimą dziewczyna odlicza tygodnie dzielące ją od lata, od domku przy plaży, Susanny i – co najważniejsze – od Jeremiego i Conrada. Poznała ich dawno temu. Najpierw traktowała jak braci, a potem pokochała jak chłopaków. Tego lata, tego pięknego i koszmarnego lata, wszystko zaczyna się zmieniać. Ale czy skończy się tak, jak już dawno powinno się skończyć? (opis zamieszczony z tyłu) 

Chwila, która przepadnie, nigdy już nie wraca. Mija bezpowrotnie i tyle. 

Czasem mam zbyt wygórowane oczekiwania jeśli chodzi o książki. Czytam opis zamieszczony na tyle okładki i spodziewam się fajerwerków, cudów na kiju, jednym słowem wielkiego 'wooow'. I zazwyczaj jeśli z początku jestem pozytywnie nastawiona, to kiedy doczytuje ostatnią stronę, okazuje się że dana pozycja jest totalnym rozczarowaniem. Że zamiast cudownej historii, jakiej się spodziewałam, otrzymałam gniot, którym momentami miałam ochotę rzucić o ścianę. Nie inaczej też było w przypadku "Tego lata stałam się piękna", czyli opowieści, przez którą na moment zapomniałam dlatego tak bardzo kocham czytać.  
 Znowu przez sekundę było mi smutno, a potem nagle, ni stąd ni zowąd, naszło mnie natchnienie. Natchnienie - wspomnienie, zachowane w moim sercu jak liść w książce.

Miał być wakacyjny romans. Jedna dziewczyna kochających dwóch braci, borykająca się z trudnościami dotyczącymi tego, którego powinna wybrać. A tymczasem u boku jednego z nich pojawia się śliczna panna Red Sox, drugi nawet jakoś specjalnie nie zabiega o względy głównej bohaterki, która w międzyczasie zaczęła się jeszcze spotykać z chłopakiem poznanym na ognisku. Autorka może i pomysł miała dobry, ale nie umiała go zrealizować. Bynajmniej moim zdaniem. Jenny Han zamiast skupić się na budowaniu jakiejkolwiek relacji między postaciami, wplatała coraz to nowe wątki i problemy. Właściwie jedynym jasnym punktem tej opowieści była Susanna -matka chłopaków - którą jako jedyną obdarzyłam chyba sympatią podczas lektury.
Książkę oceniam bardzo nisko, daje jej jedynie 5/10 i nie sądzę, żebym jeszcze kiedyś chciała się zetknąć z twórczością tej autorki.


A wy ? Czytaliście może ? Jakie są wasze spostrzeżenia



Mam też do was pytanko, nie chcielibyście może wziąć udziału w wymianie książek, która polegałaby na wysłaniu swojej ulubionego tomu ( nie ma znaczenia czy nowego, czy też używanego ) do jakiegoś innego mola książkowego. Jeśli ktoś byłby zainteresowany, więcej szczegółów mogę przesłać drogą mailową :)








czwartek, 19 stycznia 2017

05 "Morze spokoju"

awet siebie samego nie umiem ocalić."
"Nie jestem żadnym ocaleniem. Nawet siebie samego nie umiem ocalić."


"Natsya Kashnikov chce tylko dwóch rzeczy: przetrwać liceum bez żadnych osób, które będą pouczać ją na temat jej przeszłości oraz sprawić, aby chłopak, który zabrał jej dosłownie wszystko – tożsamość, duszę i chęć życia – zapłacił za to. Historia Josh’a Bennett’a to nie sekret: każda osoba, którą kochał, opuściła ten świat, aż w końcu, gdy chłopak miał 17 lat, nie został mu już nikt. Teraz, wszystko czego Josh pragnie, to to, aby ludzie pozwolili mu zostać samemu, ponieważ gdy Twoje imię jest synonimem śmierci, każdy ma tendencję do pozostawienia Ci Twojej własnej przestrzeni."

"Czasem zapominam, jak się oddycha"
Nie mam pojęcia co mogłabym teraz tutaj napisać. Wszelkie słowa wydają mi się nieodpowiednie, a przynajmniej jak dotąd nie mogę znaleźć takich, które oddadzą to co czułam podczas czytania "Morza Spokoju". Bo prawda jest taka, że odczuwałam dosłownie wszystko. Momentami byłam wściekła, czasem też szczęśliwa, czy rozbawiona. Zakochałam się po to, by kilka stron później złamano mi serce. Dowiedziałam się też jak wielką moc ma przebaczenie i chyba w końcu trochę pojęłam tę sztukę. Katjo Millay, dziękuję Ci za tę fantastyczną książkę. Wiedz jednak, że momentami nienawidziłam Cię całym sercem. 
"Ludzie mówią, że miłość jest bezwarunkowa, ale to nieprawda, a nawet gdyby była, to nigdy nie jest za darmo. Zawsze wiąże się z jakimiś oczekiwaniami. Wszyscy chcą czegoś w zamian. Jakby wymagali, żeby ta druga osoba była szczęśliwa, przez co automatycznie staje się odpowiedzialna za ich szczęście, bo nie mogą być szczęśliwi, póki ona nie będzie szczęśliwa"
Z początku może się wydawać, że będzie to kolejna książka opowiadająca o młodzieńczej miłości dwójki outsiderów. To jednak nie wszystko. Autorka co prawda wplotła wątek miłosny, ale moim zdaniem nie był on elementem kluczowym, a przynajmniej nie tak ważnym jak odkupienie. Przedstawione postaci były niezwykle realistyczne. Czytając o ich losach, miałam niekiedy wrażenie, że widzę samą siebie. Zarówno Nastja jak i Josh stali się moimi ulubieńcami. Pokochałam ich za sposób bycia, za ich rozmowy, charaktery. Razem tworzyli misterną układankę, obok której nie mogłam po prostu przejść obojętnie. Nie byli jednak jedynymi wyjątkowymi elementami tej historii. Bohaterowie drugoplanowi też wyróżniali się na ogromny plus. Drew, pani Leighton, czy też Margot, byli jasnymi punktami całej opowieści. 
"Są tu lampy, narzędzia i deski, buty robocze i chłopak, na którego chcę patrzeć do końca świata. Gdyby moje Morze Spokoju było prawdziwe, to znajdowałoby się tutaj, w tym miejscu."
Książkę mogę bez wątpienia zaliczyć do moich ulubionych. Katja Millay podbiła moje serce swoim stylem pisania i całą konstrukcją opowieści. Ciekawym elementem była również narracja z perspektywy zarówno Nastji, jak i Josha. Myślę, że przez długi czas nie zapomnę postaci Słoneczka, chłopaka otoczonego polem siłowym, czy też momentami obrzydliwego Drew. Jestem jednak trochę zawiedziona, że autorka nie wydała na rynek innej pozycji, bo bardzo chętnie zetknęłabym się z jakąś inną książką jej autorstwa. No ale cóż, może kiedyś się jej doczekam, a jak na razie mogę jedynie zazdrościć tym, którzy mają "Morze spokoju" jeszcze przed sobą. 

Moja ocena 10/10

"-Ty jesteś wystarczającym powodem.- Może nie pozwalać mi, żebym ją kochał, ale to nie znaczy, że ja pozwolę innym ją ranić. Chyba jest w tym jakaś ironia, bo to ja zraniłem ją najmocniej tej nocy."

sobota, 14 stycznia 2017

04 "Ugly Love" C.Hoover


         Odkąd przeczytałam „Hopeless” Colleen Hoover stała się jedną z  moich ulubionych autorek. Nigdy nie nudziłam się podczas czytania jej książek, które zawsze wzbudzały we mnie wiele emocji. W  wykreowanych postaciach zakochiwałam się zaś niemalże od  pierwszych stron. Przez długi czas wahałam się jednak nad sięgnięciem po „Ugly Love”. Czytając inne recenzje, nie wiedziałam czego tak na dobrą sprawę mogę się spodziewać. A już na pewno nie  przypuszczałam, że opowieść o losach Milesa i Tate stanie się  przyczyną nieprzespanych nocy, nawet po jej zakończeniu. 
Krótko mówiąc, Hoover na każdym kroku łamała mi serce.
Miłość nie zawsze jest piękna, Tate. Czasami przez lata masz nadzieję, że okaże się czymś innym. Czymś lepszym. A potem, zanim się spostrzeżesz, wracasz do  punktu wyjścia i zostajesz z niczym.”
Akcja rozpoczyna się w momencie, kiedy Tate przeprowadza się  do swojego brata zamieszkującego San Francisco. Pragnie rozpocząć nowe życie, w nowym miejscu. Utrudnia jej to jednak chłopak mieszkający naprzeciwko. 

„Wybucham śmiechem. Oto potwierdziły się moje podejrzenia. On naprawdę jest dupkiem. (…) Mam za sąsiada gościa, który zalewa się w weekendy i  sprowadza do domu tak dużo dziewczyn, że już nawet nie pamięta, z którymi spał.”

Miles Archer – facet, który najchętniej zostawiłby przeszłość daleko za  sobą – staje się zgubą głównej bohaterki. Dziewczyna mimo początkowej niechęci, nie umie wyzbyć się uczuć, które przyciągają ją  do  młodego pilota. W końcu wchodzą w układ, w którym obowiązują dwie zasady: „Nie pytaj o przeszłość. (…) I nie licz na  przyszłość.” 

„Zaciska palce na mojej szyi... a później mnie dusi. Albo całuje. Nie wiem, co  robi, jestem pewna, że nie odczułabym różnicy. Jego wargi na moich ustach są jak wszystko. Jak życie, śmierć i ponowne narodziny - a wszystko jednocześnie.”

            Colleen Hoover przedstawiła historię z perspektywy obojga bohaterów. Tate opowiada nam o teraźniejszość, Miles zaś przybliża przeszłość, a dokładniej zdarzenia sprzed sześciu lat, które  ukształtowały jego osobowość.  Teraz myślę, że bez tego drugiego elementu opowieść byłaby po prostu nudna. Osobiście czekałam, aż  w  końcu doczytam linijki tekstu należące do dziewczyny, by już po  chwili  przenieść się myślami do momentu kiedy autorka przedstawia nam 18-letniego Archera i problemy z którymi musiał się  zmagać. 

"Pocałunki są o wiele łatwiejsze niż to, co robimy. Kiedy się całujesz, możesz zamknąć oczy. Możesz przestać myśleć. Zapomnieć o bólu, wątpliwościach i  wstydzie. Kiedy zamykasz oczy i się całujesz, chronisz swoja wrażliwość."

            Książkę Hoover czytało mi się naprawdę dobrze. Było to  najprawdopodobniej spowodowane sympatią, którą wywarli na mnie główni bohaterowie, bo fabuła niestety nie dorównywała jakością wcześniejszym dziełom tej autorki. Mimo to, mogę jednak stwierdzić, że  „Ugly Love” znajdzie się w gronie moich ulubionych powieść, ze  względu na wspaniałe opisy emocji i świetne sylwetki bohaterów. 

Moja ocena 8/10 
Miłość nie zawsze jest piękna, Tate. Czasami przez lata masz nadzieję, że okaże się czymś innym. Czymś lepszym. A potem, zanim się spostrzeżesz, wracasz do  punktu wyjścia i zostajesz z niczym.

czwartek, 12 stycznia 2017

03 "Nie pozwól mi odejść"


Kiedyś już udało mi się zetknąć z twórczością autorki za sprawą ''Przypadków Callie i Kaydena'', dlatego bardzo się ucieszyłam kiedy przyjaciółka podarowała mi "Nie pozwól mi odejść".
Przeczytawszy kilka recenzji, nie do końca wiedziałam czego tak na dobrą sprawę mogę się spodziewać. Było wiele negatywów i opinii, że autorka nie wykorzystała swojego potencjału. Moim jednak zdaniem Sorensen naprawdę całkiem nieźle poradziła sobie z tym tematem.


Widzę to w twoich oczach, niczym plamę na słońcu

Z jednej strony schematyczna opowieść z cyklu "new adults". Dwójka nastolatków, wielkie problemy i rozwijające się miedzy nimi uczucie. Jednak mimo wszystko coś mnie do tego schematu ciągnęło, bo z biegiem przeczytanych kartek, schemat przestawał być schematem i wprost nie mogłam się oderwać od historii.

Pocałunek był częścią powodu. Zatrząsł ziemią, skradł nasze oddechy, zatrzymał serca i wystraszył mnie śmierć, bo przez niego wypłynęły na wierzch uczucia, których wcześniej nie doświadczyłam. 


Ella i Micha - czyli główni bohaterowie - przez całe swoje życie mieszkali na sąsiednich podwórkach. Uczyniło to z nich nierozłącznych przyjaciół, którzy zawsze mogli na sobie polegać. Wszystko zmieniło się jednak w momencie kiedy Ella niespodziewanie zniknęła. Nikt na dobrą sprawę nie wiedział co się z nią dzieje, łącznie z Michą, który załamał się po jej wyjeździe.
Jakie było więc jego zdziwienie, gdy Ella po ośmiu miesiącach z powrotem pojawia się w rodzinnych stronach. Nie wyglądała jednak jak dawna Ella - czarne kreski zrobione eyelinerem zniknęły, tak samo jak czarne ciuchy i ciężkie buty. To wszystko zastąpiono idealnym dziewczęcym wyglądem, jakim w "poprzednim" życiu gardziła. Nie zachowywała się też jak stara, pyskata wersja siebie. Zaczęło to martwić Michę, który chciał odzyskać swoją dawną przyjaciółkę. Dlatego też obiecał sobie, że przebije się przez jej mur i jakoś do niej dotrze.

Zabierz mnie w głąb siebie, wpuść do serca Nigdy nic nie szepnę, nigdy się nie poddam. 

Samobójstwo, choroba, kłopoty w domu. To tylko nieliczne tematy poruszane w "Nie pozwól mi odejść", czyli w historii, która naprawdę podbiła moje serce. Bardzo podobał mi się fakt, że autorka relacjonuje historię z perspektywy obojga bohaterów, wplatając w to jeszcze retrospekcję.
Na moje nieszczęście kolejny tom tej historii nie został przetłumaczony na język polski, dlatego nie mogę się jeszcze zagłębić w dalsze losy Elli i Michy.
Tymczasem pierwszą część tej historii oceniam na siedem z plusem.

A wy ? Czytaliście może ?




wtorek, 10 stycznia 2017

02 "November 9"



Nie mogę powiedzieć, że jej wybór złamał mi serce, bo to oznaczałoby, że wciąż mam całe serce, które można złamać.

Kiedy ktoś pyta mnie o to, kto jest moją ulubioną autorką książek o miłości, zawsze bez wachania odpowiadam Colleen Hoover. Ta kobieta podbiła moje serce "Hoppeless" i od tamtej pory wracam do niej za każdym razem i z niecierpliwością czekam na nowe historię. Nie mogłam dlatego też darować sobie "November 9", którą dostałam od mojego wspaniałego Mikołaja na klasowe mikołajki. Nie żałuje ani minuty, którą przeznaczyłam na przeczytanie tej książki. Hoover po raz kolejny podbiła moje serce i stała się przyczyną morza wylanych łez i nieprzespanych nocy.

Nigdy nie będziesz w stanie się odnaleźć, jeśli  zatracisz się w kimś innym.

Wiecie za co najbardziej kocham twórczość Colleen Hoover ? Za to, że jej bohaterowie są z krwi i kości, że ja jako czytelniczka mogę się z nimi utożsamiać i przez kilka chwil żyć ich życiem. Autorka nigdy nie wciska nam kitów i nie kreuje idealnych bohaterów,  których jedynym problemem jest to co zjedzą na kolację. Mają przeróżne wady, swoje własne dziwactwa i problemy, z którymi przychodzi im się mierzyć. Tacy są również Fallon i Ben, czyli główni bohaterowie "November 9".


Jedną z rzeczy, o których zawsze staram się sobie przypominać, jest to, że każdy
ma blizny. – mówi. – Wielu z nich ma gorsze ode mnie. Jedyną różnicą jest to, że moje
są widoczne, a większości ludzi nie.
9 listopada to szczególna data, życie Fallon zmieniło się wtedy o 360 stopni. Wraz z pożarem, który ledwo przeżyła, spłonęła również nadzieją na wymarzoną karierę aktorska i wspaniałe życie. Od momentu wypadku dziewczyna zamknęła się w sobie, stała się niepewna i wyobcowana. Było to spowodowane przede wszystkim licznymi i widocznymi poparzeniami, jakich doznała. Jej podejście zmieniło się jednak dwa lata później, kiedy w rocznicę wypadku poznała Bena - uroczego pisarza, który uratował ją podczas konfrontacji z ojcem. Między bohaterami zaczęła tworzyć się więź, on dał jej trochę pewności siebie, ona stała się jego muzą. Jednak na nieszczęście chłopaka, Fallon następnego dnia miała przeprowadzić się na drugi koniec kraju, aby podbijać Broadway. Bohaterowie wymogli jednak wcześniej na sobie obietnicę, że będą widywali się każdego 9 listopada, aż do momentu osiągnięcia przez nich 23 roku życia. A potem ? Potem albo będą ze sobą, albo zapomną i odejdą.


Była jedyną, którą chciałem dzisiaj przy sobie i oto jest. Tylko dla mnie. Ponieważ tęskniła za mną. Jesli nie będzie ostrożna, możliwe że się w niej zakocham.

Okay, może ten pomysł na spotykanie się jedynie raz w roku jest trochę szalony i pewnie w prawdziwym życiu nie do realizowania. Kiedy jednak czytałam "November 9" zapomniałam o moich początkowych uprzedzeniach i całkowicie pochłonęły mnie słowa autorki. Zdania zachwycały i wywoływały przeróżne emocje , a zmierzając do każdego kolejnego 9 listopada nie mogłam się już doczekać zakończenia. Nie dlatego, że się nudziłam, ale byłam już tak zestresowana, bo absolutnie nie wiedziałam czego mam się spodziewać. Jeśli jeszcze nie mieliście okazji przeczytać tej książki, to gorąco zachęcam. Myślę, że nie pożałujecie i będziecie się przy niej naprawdę dobrze bawić. Ja tymczasem oceniam ją na 9 z plusem i czekam na kolejne opowieści tej autorki.


A wy ? Czytaliście ? Podzielacie moją miłość do Colleen Hoover, czy może wręcz jej nienawidzicie ?


Recenzja bierze udział w Olimpiadzie czytelniczej 2017 (http://www.posredniczkaa.pl/2017/01/olimpiada-czytelnicza-edycja-2017.html?showComment=1483885425606#c1087183321868915479 

Liczba stron: 320






sobota, 7 stycznia 2017

01 "Zadurzenie" Eve Ainsworth


"Zadaje się ból tylko tym, których się kocha?No nie? Prawda?"

Przyznam się bez bicia, że po książkę sięgnęłam jedynie ze względu na zniewalającą okładkę. Nigdy wcześniej o niej, jak i o samej autorce nie słyszałam, ale będąc w Empiku wprost nie mogłam się oprzeć jej oprawie graficznej i tak oto "Zadurzenie" znalazło się na mojej półce. Opowieść musiała trochę jednak poczekać, aż dałam szansę się jej wykazać, bo sięgnęłam po nią dopiero po jakiś sześciu miesiącach. Czy było warto ? Myślę, że jak najbardziej. Książka porusza naprawdę wiele istotnych kwestii i przestrzega przed zagrożeniami, których z początku mogliśmy się nie spodziewać. 

Wściekłość.
Co to naprawdę jest? Nikt naprawdę nie wie, jak nad nią zapanować. Każą ci nabierać głęboko tchu, liczyć do dziesięciu, tłuc w poduszkę, ale raczej się jej w ten sposób nie pozbędziesz.

Większość dziewczyn marzy o przeżyciu prawdziwej miłości, która stanie się przyczyną nieprzespanych nocy i wywoła tak zwane motyle w brzuchu. Większość chce poznać 'rycerza na białym koniu', który odmieni ich życie i sprawi, że poczują się wyjątkowe i kochane. Niczym od tej większości nie różniła się też Anna - czternastoletnia bohaterka książki "Zadurzenie". 
Dziewczyna wychowuje się w rozbitej rodzinie i próbuje pozbierać się po odejściu matki. Należy do kapeli rockowej i ma dwójkę zaufanych przyjaciół - Danna i Izzy. Anna stara się zapełnić pustkę po najbliższej osobie, ale początkowo nie dawało to żadnych rezultatów. Wszystko zmienia się jednak w momencie, kiedy bohaterka poznaje Willa - szesnastolatka, cieszącego się uznaniem i popularnością. Na początku wszystko dzieje się jak w filmach kończących się 'happy endem'. Z czasem jednak słodkie sms'y zamieniają się w słowa, które mają krzywdzić. Całusy i przytulanie w sprawiające ból uchwyty, a kochający i zabawy chłopak w potwora, który chce cię kontrolować i zaczyna traktować jako swoją własność.

Parsknąłem śmiechem i wyszedłem, zostawiając ją zalaną łzami.
Miłość nie zawsze jest dobra i uskrzydlająca. Czasem może się zmienić w obsesję i zbyt wielką chęć posiadania drugiej osoby, jej wieczne kontrolowanie. I co wtedy ? Jakie kroki podjąć ? Autorka w swojej książce udziela odpowiedzi na te kwestie. Daje cenne rady i wskazówki, jak poradzić sobie z taką ciężką relacją. Bo mimo, że pewnie dla wielu jest to oczywiste, to kiedy postawimy się w sytuacji głównej bohaterki, możemy czuć wątpliwości co do słuszności niektórych decyzji. Bo przecież to ten chłopak, w którym się zakochałam. Ten kochający, zabawny i troskliwy, który tylko czasami zachowuje się nie w porządku. Ale później przecież przeprasza. Jeśli przeprasza, to znaczy, że żałuje i chce się zmienić, prawda ?

Zadręczałam się i próbowałam się domyślić, czym go zdenerwowałam. To było frustrujące!

 Naprawdę zachęcam do przeczytania "Zadurzenia". Moim zdaniem książka jest ciekawa i otwiera oczy czytelnika na bardzo istotne kwestie, może dotąd nieporuszane. Myślę, że nie jest przeznaczona jedynie dla nastoletnich odbiorców, ale też tych 20+, gdyż może uświadomić jak rozmowa i dobry kontakt z dzieckiem jest istotny w jego wychowaniu. Ja opowieść pani Ainsworth oceniam na mocne 7+ i mam nadzieję, że jeszcze kiedyś uda mi się zetknąć z jej twórczością.


A wy ? Czytaliście "Zadurzenie" ? Albo może zamierzacie po nie sięgnąć ?


Pomimo tych uczuć wiem, że prawdziwą siłę pokazuje ten, kto potrafi odejść. A ja jestem teraz silna. Tak naprawdę zawsze byłam.


Recenzja bierze udział w Olimpiadzie czytelniczej 2017 (http://www.posredniczkaa.pl/2017/01/olimpiada-czytelnicza-edycja-2017.html?showComment=1483885425606#c1087183321868915479

Ilość stron: 274